Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/445

Ta strona została przepisana.

sędzia w ostatni dzień sądu zapyta się ciebie, coś z nami uczynił...
— A ja wówczas wskażę piekło i powiem, że tam was posłałem, i dodam, że, zwracając dyabłom ich własność, spełniłem dobry uczynek, gdyż położyłem koniec zbrodniom waszym. Reis effendina ukarze was, ale niestety nie tak, jak na to zasłużyliście. Nie będzie was męczył, tylko zdruzgoce wam głowy, jak jadowitym wężom.
— Uważaj, co mówisz, effendi! Jesteśmy ludźmi i niewolno nas rozdeptywać, jak gadziny.
— A ci, których wyście pomordowali lub uczynili niewolnikami, nie byli ludźmi?
— Czarni nie są ludźmi i nie mają czucia...
— I tem chcecie się uniewinnić, chociaż wiecie doskonale, że to kłamstwo. Przypuśćmy jednak, że tak jest w istocie, to czyż naprzykład El Homrowie, których chcieliście sprzedać, należą również do rasy czarnej i czy wśród niewolników, których tu oswobodziliśmy, owych trzydziestu przeszło białych, i to muzułmanów również nie ma czucia? Ja nie widzę żadnej różnicy duchowej między ludźmi rozmaitych ras i religii; ale reis effendina tem mniej będzie miał nad wami litości, żeście się obchodzili ze swymi i jego współwyznawcami tak, jak z poganami.
— I dlatego to właśnie proszę cię, effendi, abyś ty, nie zaś reis effendina sąd nad nami sprawił.
— Daremna prośba. Każdy człowiek powinien otrzymać nagrodę lub karę wedle uczynków swoich; żadnych łask dla przestępców niema.
— Czy to ostatnie twoje słowo?
— Ostatnie.
— W takim razie zdechnij ty sam prędzej, zanim nas śmierć spotka!
I korzystając z tego, że nie miał nóg związanych, skoczył ku mnie znienacka, chcąc uderzeniem związanych ramion i ciężarem swego ciała powalić mię na ziemię. Widząc to, zerwał się w okamgnieniu Ben