obojętną, i niech asakerzy radzą sobie z tem, jak zechcą,
Gdy już rozdzielone zostało wszystko, co tylko miało jakąkolwiek wartość, zapanowała znowu wesołość i radość, objawiająca się w okrzykach na moją cześć, tańcach i rozmaitych wybrykach.
Nastrój ten jednak prysnął, jak bańka mydlana, gdy oznajmiłem, że zbliża się godzina naszego rozstania. Nikt nie chciał w to wierzyć, i dopiero po długich perswazyach udało mi się przekonać życzliwych mi ludzi, że powrót mój na pokład nie może nastąpić. Nie znaczyło to, jakobym się obawiał zemsty reisa effendiny, ale po tem, co między nami zaszło, nie mógłbym już był towarzyszyć mu w wyprawach.
Aby się urządzić na skoniiskowanej przeze mnie szachturze Jumruka, wybrałem się z kilkoma ludźmi nad rzekę, aby przygotować do swego odjazdu, co potrzeba. Udali się tam ze mną Sali Ben Akwil, Abu en Nil, Ben Nil, Hazid Sichar i... Selim, „bohater nad bohaterami".
Gdyśmy byli zajęci przygotowaniami do odjazdu, przybył do mnie na pokład szachtury pewien człowiek, który należał wprawdzie do załogi „Sokoła", ale ani w wyprawie mojej, ani w zysku nie brał udziału. Był to... Murad Nassyr. Turek ten odbył razem z nami drogę do Wagundy i potem wracał również razem. Z początku reis effendina był dla Nassyra bardzo niechętny, ale z biegiem czasu zmienił się w stosunku do niego. Grubas potrafił tak przeciw mnie podjudzać reisa effendinę, że najprawdopodobniej jemu tylko należało zawdzięczać rozdwojenie między nami. Na szczególną uwagę zasługiwało to, że im gorzej był reis effendina usposobiony dla mnie, tem większą sympatyą obdarzał Murada. Ten ostatni zresztą coraz rzadziej wdawał się ze mną i rozmawialiśmy tylko w ostateczności, o rzeczach najkonieczniejszych. Ta jego ku mnie nienawiść była zupełnie zrozumiałą, gdyż ja to właśnie zniweczyłem wszystkie jego „piękne plany"
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/448
Ta strona została przepisana.