Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/449

Ta strona została przepisana.

i dzięki mnie nietylko wracał z próżnemi rękoma, ale nawet nie wydał za mąż swej „turkawki".
Teraz przyszedł do mnie z prośbą, abym go zabrał wraz z babińcem na swoją szachturę.
— Jak możesz prosić mię o to? — rzekłem mu. — Reis effendina byłby niepocieszony, że go opuściłeś,
— Tak, effendi; ale ciebie cenię więcej, niż reisa.
— Od kiedyż to?
— Zawsze, effendi! zawsze!
— Nie kłam, Muradzie Nassyrze. Znam cię i wiem dobrze, co mam tobie do zawdzięczenia, a nawet odgaduję obecne pobudki, które tobą kierują.
— Nie mam żadnych pobudek skrytych, prócz życzliwości i przyjaźni, jaką żywię dla ciebie, effendi.
— Tak? A ja ci powiem otwarcie, dlaczego życzyłbyś sobie jechać ze mną. Po pierwsze: prosiła cię o to twoja ukochana siostrzyczka, Kumra, bo niebardzo jej przyjemnie podróżować w towarzystwie asakerów; powtóre: obawiasz się sam reisa effendiny...
— Obawiam się? On był zawsze dla mnie życzliwy; dlaczegóż właśnie teraz miałbym się go obawiać? Nic mu przecie złego nie wyrządziłem...
— Ty nie, ale ja! A temu po części i ty winieneś, boś się przyczynił do nieporozumienia między mną a reisem. Skoro on teraz z wyspy Talak Chadra wróci na pokład swego „Sokoła", to będzie tak usposobiony, że nie radziłbym nawet swemu wrogowi nawijać mu się przed oczy. Oto, dlaczego chcesz przyłączyć się do mnie!
— Jeszcze raz zapewniam cię, że powoduje mną jedynie przyjaźń.
— Czyżbyś przyjaźń tę cenił tak wysoko, że nawet narazić się byłbyś gotów dla mnie na niebezpieczeństwo?
— Nawet i w takim razie.
— Dobrze. Przyprowadź więc swoje kobiety.
— Ale... ale... effendi — ozwał się po chwili namysłu, — o jakiem myślisz niebezpieczeństwie?