Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/45

Ta strona została przepisana.

zawój, ale umyślnie tak, aby to spostrzegli obaj wrogowie.
I istotnie muzabir, zauważywszy moje usiłowania, przystąpił bliżej i krzyknął:
— Chciałbyś się może uwolnić, psie jeden? To ci się nie uda. — I bliżej obejrzał moje więzy. — Hm! chusta rzeczywiście już się rozluźniła... Poczekaj!
Nie wziął wcale pod uwagę, że, aby zacieśnić zawój, trzeba było zupełnie rozwiązać węzeł i że wskutek tego będę przez chwilę zupełnie wolny. Tę chwilę wykorzystałem też znakomicie. Ani się spostrzegł, jak lewą ręką wyciągnąłem nóż z za jego pasa, a prawą zadałem mu tak potężny cios w skroń, że nakrył się nogami. Wystarczyły następnie dwie sekundy do uwolnienia Ben Nila i Selima, którzy natychmiast drapnęli z miejsca, co sił starczyło.
Wszystko to było oczywiście dziełem jednej chwili. Jednakże mokkadem zdołał się zoryentować w sytuacyi i rzucił się ku mnie, chwytając mię za lewą rękę. Nie chcąc go zabić, puściłem nóż z prawej ręki na ziemię i zadałem mu cios pięścią w skroń, jak poprzednio jego przyjacielowi, poczem, nie oglądając się już, czmychnąłem, ale nie śladami swych dwóch towarzyszy, lecz na przełaj przez preryę. Biegnąc tuż koło pasących się wołów, nie straciłem ani chwilki czasu do namysłu; wskoczyłem na grzbiet jednego z nich, a ująwszy uzdę i bijąc zwierzę piętami w boki, co sił począłem uciekać. Wół na szczęście był dobrze ujeżdżony i posłuszny.
Obejrzałem się. Łowcy niewolników biegli za mną, krzycząc i klnąc, a muzabir dosiadł drugiego wołu, co mię bardzo ucieszyło. O Ben Nila i Selima nie troszczył się nikt, a cała uwaga łowców skierowana była na mnie. Mimo to, oddaliłem się o tyle, że złapać mię już nie mogli, zwłaszcza piesi asakerzy.
Niestety, nie długa była moja uciecha z obrotu sprawy. Wół mój zawadził nogą o jakiś korzeń wśród trawy i przewrócił się, zrzucając mię gwałtownie z grzbietu o parę kroków naprzód. Nic mi się wpraw-