Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/452

Ta strona została przepisana.

Jakże chętnie byłbym wylądował na tę wyspę, chociażby dla zobaczenia się z Fakirem el Fukarą. Mogłoby to jednak poza zaspokojeniem ciekawości narazić nas na wcale niepożądane niebezpieczeństwo, wolałem więc zaraz z wieczora, nim księżyc wejdzie, popłynać dalej.
Dla przyspieszenia rozpięliśmy dwa żagle. Szachtura istotnie odznaczała się nadzwyczajną szybkością. Gdyby reis effendina nawet tegoż dnia jeszcze wyruszył był z pod El Michbaja, nie mógł nas już dogonić nawet do samego Chartumu.
Dalszą podróż odbyliśmy spokojnie, bez żadnych osobliwych zdarzeń, i przybyliśmy do Chartumu istotnie wcześniej, niż „Sokół”.
Był późny ranek, gdy zawinęliśmy do przystani i, wyminąwszy liczne barki oraz żaglowce, wysiedliśmy na brzeg. Tu przedewszystkiem skierowałem swe kroki do kościoła misyjnego, by podziękować Bogu za opiekę wśród tylu przygód i niebezpieczeństw. Sali Ben Akwil udał się ze mną i ukląkł tuż obok mnie.
Gdy, pomodliwszy się, wyszliśmy z domu bożego, rzekł do mnie:
— Ostatni kwadrans poświęciłem na ostateczne pożegnanie się z islamem, effendi. Po powrocie do ojczyzny wstąpię do seminaryum, ażeby po skończeniu jego zostać apostołem miłości i naprawić błędy, jakie popełniłem, będąc apostołem islamu.
Nie opisuję tu Chartumu, pozostawiając to do innej sposobności. Zaznaczam tylko, że postanowiłem odszukać Barjada el Amina, będącego, jak wiadomo, w stosunkach z Ibn Aslem. Dom jego znajdował się w pobliżu Hokumdaria, i poszedłem tam, nie zwlekając. Niestety, zamieszkiwał go już kto inny. Dowiedziałem się tylko tyle, że Barjada el Amina dotknęło ciężkie nieszczęście; el howa czyli cholera zabrała mu najdroższe osoby, i pozostał sam jeden na świecie. Złamany nieszczęściem, wpadł w melancholię, stronił od ludzi, aż wreszcie znikł zupełnie z oczu ludzkich, —