Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/453

Ta strona została przepisana.

prawdopodobnie odebrał sobie życie. Co się stało z jego majątkiem, nie mogłem się dowiedzieć.
Hazid Sichar, dowiedziawszy się ode mnie o jego losie, machnął na to ręką lekceważąco i rzekł:
— Złoto błoto!... Widocznie Allah chciał, abym swoich pieniędzy nie wydostał już więcej. Mam natomiast wolność, która warta jest więcej, niż wszystkie skarby świata!
To jego pogodzenie się z losem wzruszyło mię do głębi. Udawałem, że zgadzam się z jego zdaniem, jednakże czyniłem wszystko dla odnalezienia Barjada el Amina. Bądź co bądź, 150.000 piastrów z procentami, jakkolwiek nie należały do mnie, stanowiły poważny majątek. Gdzie on się mógł podziać? Niepodobna, aby go ktoś ukradł, bo nie ukryłby takiej sumy i wnet zwróconoby na niego uwagę. Bankrutem Barjad również nie był, bo to byłoby ogólnie wiadomem. Najwidoczniej więc nieszczęśliwy melancholik zabrał pieniądze ze sobą i przepadł razem z nimi.
Poszukiwania moje trwały tydzień bez skutku. Wziąwszy pod uwagę, że towarzyszom moim pilno było do domu, nie mogłem się ociągać dłużej i trzeba było wybrać się w dalszą drogę.
Nie miałem ochoty zapuszczać się w step Bajuda, mając do dyspozycyi szachturę. Nikt się o nią aż do tej chwili nie upomniał, wobec czego rozporządzałem ją, jak moją własnością, w dalszym ciągu. Udaliśmy się tedy nad Nil, by puścić się w drogę. Rzecz prosta — spodziewałem się zobaczyć na rzece „Sokoła“. Jakież jednak było nasze zdziwienie, gdy jeszcze teraz, po tygodniu, nie zobaczyliśmy okrętu w przystani, choć wedle moich obliczeń powinien był przyżeglować tu najdalej w dwa dni po nas.
Mając zamiar odjechać następnego dnia rano, wybrałem się do magazynu zbożowego dla zakupna niezbędnych artykułów do drogi. Przechodząc obok „Saraya”, zbudowanego z cegieł, co w mieście tem jest rzadkością, spostrzegłem jakiegoś człowieka, który