Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/51

Ta strona została przepisana.

łożył mu na szyję pętlicę, a jeden z asakerów chwycił koniec stryczka i wlazł na drzewo, aby przerzucić sznur przez gałąź. Delikwent próbował bronić się, krzycząc w niebogłosy i zapewniając ciągle o swej niewinności. Nie mogłem się powstrzymać od wypowiedzenia paru słów do emira, otrzymałem jednak odpowiedź:
— Milcz! Wiesz, do jakich granic mogę zważać na twoją humanitarną praktykę i skłaniać się do niemądrych wcale próśb. Starałem się zresztą nieraz uczynić zadość twej woli, i dzięki temu, drab ciągle nam się wymykał. Teraz, kiedy ostatecznie przebrała się już miarka jego łotrowstw, wyrywasz się z prośbą, wskutek której zmuszasz mię, abym nareszcie uwolnił się od ciebie i nie chciał cię widzieć więcej na oczy! Zamknij więc usta i, jeżeli nie chcesz się patrzyć, jak łotr będzie dyndał, to odejdź!
Niema co mówić, — odpowiedź była dosyć wyraźna. W ten sposób nie przemawiał jeszcze do mnie żaden z przyjaciół. Odwróciłem się i odszedłem, nie odezwawszy się nawet słowem. Aby mię jednak nie posądził, jakobym był do tego stopnia słaby, że widok egzekucyi może wywrzeć na mnie przykre nie do zniesienia wrażenie, przystanąłem o parę kroków dalej i obróciłem się.
Żołnierze obwiązali delikwenta popod pachy drugim powrozem i podciągnęli go wysoko, poczem umocowali u gałęzi koniec stryczka. Puszczono następnie powróz przytrzymujący i... — delikwent zawisł na pętlicy, a wierzgnąwszy kurczowo parę razy nogami, uspokoił się... na wieki.
Wówczas emir podszedł do mnie i ozwał się już bez gniewu:
— No, effendi, sprawiedliwości stało się zadość. Ale nie ze wszystkiem. Musimy schwytać jeszcze mokkadema, i mam nadzieję, że nie odmówisz mi swej pomocy w tym względzie.
— Cóż znowu za pytanie?