— No, bo twoja, humanitarność zaczyna przybierać niemożliwe rozmiary. Otwarcie mówiąc, jestem pewny, że skoro tylko zarzucę stryczek mokkademowi, będziesz prosił o łaskę i dla niego, jak to uczyniłeś przed chwilą. Więc, jeśli nadal czułość twoja ma przeszkadzać moim wyrokom, wolałbym, abyś nie udawał się ze mną do nowej seriby, bo znowu zaniepokoiłoby się twoje delikatne sumienie. Może lepiej będzie, gdy poprowadzi mię Ben Nil.
— Sumienie moje jest tak samo niewzruszone, jak i twoje. Każ powiesić tysiąc ludzi, którzy na to zasłużyli, a będę się przypatrywał spokojnie. Skoro jednak ja jestem tym, wobec którego ktoś zawinił, to poczuwam się do obowiązku przemówić za nim bodaj jednem życzliwem słowem. Jeżeli słowo to nie odniesie skutku, wówczas nie mam sobie nic do wyrzucenia.
— W takim razie zgadzasz się, abym powiesił mokkadema, i udasz się ze mną na wyprawę?
— Tak.
— Bardzo się tem cieszę, bo jesteś lepszym przewodnikiem i doradcą, niż Ben Nil. Już nawet w tej chwili muszę cię poprosić o pewne wskazówki. Sądzisz, że uda się nam schwytać tych łotrów?
— Z pewnością.
— Bo ja przeczuwam, że uciekną, obawiając się, abyś nie powrócił.
— Że powrotu mego są pewni, nie ulega najmniejszej wątpliwości; ale nie spodziewają się tego dziś jeszcze, bo pokierowałem sprawą umyślnie tak, aby przez czas jakiś czuli się bezpiecznymi. Uwierzyli bowiem, że znajdujesz się o półtora dnia drogi od maijeh, a są przekonani, że nie mogę powrócić do nich zaraz, bo zabrali mi przecie broń, bez której nie ośmieliłbym się na żaden krok zaczepny i dopiero mógłbym to uczynić po zaopatrzeniu się w nową broń z okrętu.
— Jeżeli się nie mylisz, to możliwe, że ich wyłapiemy. Kiedy mamy się wybrać?
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/52
Ta strona została przepisana.