Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Możliwie jak najprędzej; jestem gotów nawet w tej chwili. Mamy dwie łodzie, a trzecią trzeba pożyczyć u Borów, gdyż przydałoby się nam wziąć ze sobą więcej ludzi.
— Zdaje mi się, że dobrzeby było obrać inną drogę, a nie tę, którąście tu przybyli.
— Oczywiście. Oni wiedzą, że uciekliśmy w kierunku zachodnim, i uwagę swoją zwrócą niezawodnie w tę stronę. Wobec tego musimy wiosłować w cieniu drzew wzdłuż brzegu po tej stronie aż do wysokości nowej seriby. Tam, skręciwszy nagle wpoprzek maijeh, wylądujemy na drugim brzegu i udamy się pieszo na miejsce.
— Nie zbłądzimy?
— Wnet zejdzie księżyc. Zresztą łatwo będzie odróżnić nawet w ciemności wolną przestrzeń sawanny od ciemnego tła lasu, w którego obwodzie leży nowa seriba. Zabierz dwudziestu asakerów i Ben Nila; to wystarczy.
— Dobrze. Weź sobie od którego z żołnierzy karabin.
— Nie potrzeba mi go; będę miał swoją broń, i potem byłoby mi ciężko dźwigać dwa karabiny.
— No, a gdyby przyszło do walki... mogłoby być źle z tobą.
— Niech cię o to głowa nie boli.
— Skoro tak, poproszę naczelnika o łódź.
Naczelnik nietylko że udzielił chętnie łodzi, ale prosił nas bardzo, aby i jego zabrano na wyprawę, na co emir chętnie się zgodził.
Ja, emir i Ben Nil wsiedliśmy do małej łódki, którą mieliśmy popołudniu, asakerzy zaś usadowili się w dwu większych łodziach za nami.
Księżyc jeszcze nie był wzeszedł, gdyśmy wyruszyli na wyprawę. Noc jednak była gwiaździsta, i mogliśmy wiosłować wzdłuż brzegu, omijając przezornie kępy i zarośla. Niebawem też ukazała się na horyzoncie duża czerwona kula księżycowa. Poznałem stąd, że