Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— No, w tym wypadku będę mógł przebaczyć ci karygodne obchodzenie się ze mną.
— A jeżeli nie postąpię wedle twej woli?
— W takim razie zwrócę ci uwagę, że jestem mokkademem świętej Kadiryny, i jedno moje słowo wystarczy, by was wygnieść co do jednego.
— Powtórz to raz jeszcze!
— Effendina! nie szydź z człowieka, który stoi od ciebie wyżej o całe niebo! Setki tysięcy ludzi, należących do świętej Kadiriny, są moimi podwładnymi.
— Ale ja nie należę do tych setek tysięcy.
— A mimoto mogę cię przekonać, o ile niżej stoisz ode mnie.
— Nie fatyguj się, wielki mokkademie, gdyż ja również jestem w możności dowiedzenia prawdziwości twych twierdzeń: po upływie kilku sekund my wszyscy będziemy o wiele niżej od ciebie. Jesteś ciekaw, to proszę!
I kazał obrócić mokkadema na drugi bok, przyczem wyciągnął rękę ku górze. Jeniec, spostrzegłszy wisielca, oniemiał na chwilę, — lecz wnet odzyskał pewność siebie i wybuchnął z całą siłą:
— Kto to? Czy mnie oczy nie mylą? Allah! Toż to... to... to przecie muzabir!
— Muzabir — potwierdził reis eftendina. — Uważał się o tyle wyższym od nas, że musieliśmy go umieścić tak wysoko, aby z tem większą pokorą ugiąć się przed jego wielkością. A że ty jesteś jeszcze wyższy od niego, przygotujemy ci jeszcze wyższe miejsce...
— Jakto? śmiałbyś może... mnie?.. To niemożdiwe!.. Ja... ja...
— Powiesić! — rozkazał emir gromko. — Będziesz powieszony, bo cóż innego z tobą zrobić możemy?
— Niem... niem... ożliwe!...
— No, już nie zamienię niemożliwości na możliwość, bo przyrzekłem święcie muzabirowi, twojemu koledze, że, zanim dzień nastanie, będziesz wisiał na tem samem drzewie, co on.
— To morderstwo! to zbrodnia! Co wam złego