Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/60

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ II.
Słuszny odwet.


Szóstego dnia po tym surowym wyroku oddział nasz przewijał się, jak wąż potężny, przez las, którego olbrzymie drzewa tworzyły kopułę, nie przepuszczającą nawet jednego promyka słońca, wskutek czego na drodze naszej panował wieczorny prawie mrok. Okoliczność ta mogła być dla nas bardzo przyjemną ze względu na upał, jaki panował na otwartej przestrzeni, gdzie żar słoneczny wypalał rośliny aż do korzeni. Ale mimoto droga nasza była niemniej uciążliwą z tego powodu, że brnęliśmy w okropnem, jak się zdawało, bezdennem bagnie. Dziwiliśmy się tylko, jak mogły utrzymać się w tej topieli drzewa-olbrzymy.
Znam w Stanach Zjednoczonych błotne obszary Alligator-Swamp, Green-Swamp, Gum-Swamp i inne, i dotychczas zdawało mi się, że już na całej kuli ziemskiej większych bagnisk niema. Obecnie jednak musiałem przyznać, że w regionach górnego Nilu istnieją o wiele okropniejsze i przepaścistsze trzęsawiska, wobec których tamte są niczem.
Grunt leśny, po którym oddział nasz. poruszał się z niesłychanym mozołem, składał się z gęstej papy, pokrytej na powierzchni mchem i wodorostami. Zdawało się, że jeździec wraz z bydlęciem lada krok utonie w tym mule, że zapadnie się gdzieś w przepastne i bezdenne głębiny. I istotnie ten, który jechał przedemną, zanurzał się co chwila, ale na szczęście wypływał znowu i brnął dalej. Nadspodziewanie jednak