Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/61

Ta strona została przepisana.

nikt z ekspedycyi się nie utopił. Wytłómaczyć sobie tego do dziś jeszcze nie mogę.
Jechaliśmy na wołach „gęsiego". Naprzód wydłużał się oddział Borów, za nimi część asakerów, dalej zwierzęta juczne i znowu asakerzy i zwierzęta juczne, a na końcu drugi oddział Borów. Szczęściem było dla nas, że Borowie przyłączyli się do naszej kompanii, w przeciwnym bowiem razie nie bylibyśmy nigdy wydobyli się z tego piekła. Borowie znali dobrze teren i z zadziwiającą zręcznością umieli wyszukiwać miejsca, do przebycia możliwe. Budzili oni we mnie pod tym względem istotny podziw, zarówno, jak i zwierzęta, bez których znowu nawet ci dzielni ludzie nie byliby sobie dali rady. Woły bowiem zapadały niemal po tułów za każdym prawie krokiem, a mimoto nie okazywały znużenia, i zdawało się, jakoby były tu w swoim żywiole. Żadne z tych zwierząt nie zboczyło z wytkniętej przez poprzednika drogi na pół nawet kroku. A zauważyć trzeba, że pochód nie posuwał się po linii prostej, lecz wił się w fantastycznych skrętach, — tak daleko nieraz trzeba było kołować. Przewodnikiem tego osobliwego „gąsiora" był niestrudzony dowódca Takalów,
Podróż nasza trwała ogółem trzy dni, i szczerze mówiąc, mieliśmy już tej przyjemności po uszy. Moskity i różne inne owady dokuczały nam w sposób nie do zniesienia; nie natrafiliśmy ani na jeden płat stałego gruntu, aby odpocząć; w dodatku zapas wody do picia wyczerpał się, a tego, czem oddychaliśmy, nie można było żadną miarą nazwać powietrzem, gdyż był to jakiś nieznośny, ciężki smród.
Aż oto na czele pochodu wydał ktoś radosny okrzyk, który podchwycili następni Borowie. Agadi jechał w środku pochodu między mną a emirem, zapytałem go więc, co znaczą te radosne okrzyki, i otrzymałem odpowiedź, że prawdopodobnie kończy się już teren bagnisty. I istotnie po kilku minutach ujrzeliśmy jaśniejszą przestrzeń, skąd zaczynał się twardszy grunt. Nawet można było odrazu odczuć różnicę powietrza,