Niebawem posłaniec wrócił, prowadząc za sobą wszystko, co tylko żyło w tej wiosczynie. Starzy, młodzi, mężczyźni, kobiety, dzieci przywdzieli na siebie naprędce, co się dało, by zaprezentować się nam jak najkorzystniej.
Z pomiędzy mężczyzn wyróżniał się stary, siwowłosy murzyn, którego nam przedstawiono, jako naczelnika wioski. Ubiór jego składał się z przepaski na biodrach, oraz plecionki na głowie, wysokiej na trzy conajmniej stopy i przybranej na wierzchołku pstremi piórami. Obok niego szła jakaś młoda piękność wiejska z nasmarowanymi tłuszczem i zesztywnionymi ochrą[1] lokami, tak, że głowa jej wyglądała, jak korkociąg. Jakiś młodzieniec, najprawdopodobniej elegant wiejski, miał na głowie kapelusz z oberwanemi krysami, a na lewej nodze skórzany but bez podeszwy, na prawej zaś sandał z łyka. Największą jednak jego ozdobą był nieoceniony klejnot, jedyny w całej wiosce: mosiężna oprawa okularów, oczywiście bez szkieł. Drogocenny ten przedmiot miał on uwiązany na szyi, podobnie, jak ludzie noszą medaliki.
Nie mogłem dalej czynić osobliwych swych spostrzeżeń, bo stary naczelnik wziął owego przyozdobionego w oprawę okularów młodzieńca pod ramię, a przedstawiwszy go reisowi eifendinie, rozpoczął mowę, urozmaicaną bardzo żywą gestykulacyą. Nie zrozumiałem z tego ani słowa; domyśliłem się tylko z gestykulacyi: „Jesteście tu obcy, dostojni panowie, i chcecie się dostać do Wagundy. Ten oto młody adonis, właściciel drogocennego klejnotu, jedynie wśród nas jest godny wskazać wam drogę."
I istotnie po przetłómaczeniu mowy okazało się, że domysł mój był trafny. Obdarowaliśmy starego naczelnika drobiazgami, które wprawiły go w istny zachwyt, i pojechaliśmy dalej.
- ↑ Minerał ziemisty, składający się z wodanu, tlenku żelaza i glinki.