Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/67

Ta strona została przepisana.

dosiąść juczne zwierzę i jako jeździec stanąć obok mnie w gotowości do usług.
Gokowie również w dwu rzędach frontem postępowali prosto na nas, wywijając bronią w powietrzu i krzycząc wniebogłosy. Oczywiście szli pieszo. Broń ich składała się z lanc, szabel, noży, drągów i łuków. Niektórzy mieli nawet flinty. Ceremonia polegała na tem, że Gokowie przedzierali się przez nasze jezdne szeregi, wymijając nas w ten sposób, jak się wymijają pary taneczne w kadrylu. Komiczny był przy tem hałas i zgiełk nie do opisania.
Ja sam brałem tak czynny udział w tej ceremonii, że przez kilka dni potem bolało mię gardło. Ale kto podróżuje tak jak ja, ten musi wedle okoliczności dostroić się do śpiewających słowików i umieć również wyć wespół z wilkami. Inaczej na każdym kroku miałby w podróży trudności.
Szczególny ów taniec trwał conajmniej kwadrans, poczem na daną komendę obie partye stanęły naprzeciw siebie. Dowódca Goków przystąpił do reisa effendiny, wygiął się wlewo, wprawo, wprzód i wtył, wyrzucając przytem kurczowo ramiona we wszystkich kierunkach, wierzgając nogami, wywracając białka oczu i krzycząc jak opętany. Następnie począł wykręcać szyję, jak kura, chcąca znieść jaje przez dziób, a skacząc, wiercąc się i wykrzykując kilka minut, jak w tańcu św. Wita, raczył nareszcie się uspokoić — i nastąpiło to, czego oczekiwać należało, a mianowicie... mowa, ktora trwała z pół godziny.
Gdy ostatnie słowa przebrzmiały, Gokowie wszczęli taki tumult, takie wycie, połączone z dzikimi gestami rąk, nóg i głowy, że, słuchając tego i patrząc, można było naprawdę oszaleć.
Teraz przyszła kolej przemówienia na naszego generalissimusa... to jest na reisa efiendinę, który, przybrawszy urzędową postawę, wypowiedział dość głośno jedno zdanie i wstrzymał się, aby Agadi miał czas do przetłómaczenia go. W ten sposób przemawiał dalej,