Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/68

Ta strona została przepisana.

to jest wygłaszał krótkie zdania, a każde z nich dosłownie tłómaczył Agadi. Uczyniwszy zadość temu wielce trudnemu obowiązkowi, reis efiendina dał znak ręką naszym ludziom, ażeby przez okrzyki i odpowiednią gestykulacyę wywołali wrażenie, że mowa ta była wyrazem uczuć wszystkich podkomendnych. Niestety, reis effendina ani sam nie był zachwycony swą przemową, ani też nikogo nią nie rozentuzyazmował, wobec czego nie było żadnego brawa, żadnego okrzyku, a więc, że tak powiem, zblamowaliśmy się wobec Goków zupełnie. Toż ich dowódca przewyższył naszego o całe niebo!
Trzeba więc było ratować sytuacyę, i to zaraz, z miejsca, by rozwiać niefortunne dla nas wrażenie wśród tubylców. Odczuł to również i mój czarny „adjutant“, który podjechał na jucznem swojem zwierzęciu do dowódcy Goków i, wskazując ręką mnie, wygłosił jakieś długie zdanie, którego nie zrozumiałem. Agadi jednak pośpieszył wnet do mnie z wyjaśnieniem, że... no, że teraz ja mam przemawiać!
A zatem nie ominęła mię ta przyjemność! Mam mówić ja, zdolny do tego, jak... wół do karety. No, ale niech tam! pokuszę się. Im głupiej będę mówił, tem lepiej, gdyż tem głębsze wywołam wrażenie na słuchaczach. Jeżeli bowiem tam, w Europie, ludzie cywilizowani uważają za najmądrzejsze to, czego wcale nie rozumieją, to o ileż więcej spodziewać się można po Gokach!
Nie namyślałem się długo, uderzywszy wołu obcasami po bokach, popędziłem przed dowódcę Goków, okrążając go w pełnym biegu kilka razy i wydając przytem naprawdę dzikie okrzyki.Wreszcie zeskoczyłem z siodła, puściłem wołu samopas i stanąłem przed zachwyconym tem wszystkiem dowódcą. Po chwili, nabrawszy w płuca świeżego tchu i, wyciągnąwszy ramiona, jak kaznodzieja, począłem głosem donośnym deklamować.., „Pieśń o dzwonie“ Schillera!
Podczas tej jednak osobliwej deklamacyi nie stałem spokojnie, jak to czynią popisujący się na estradach