Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/80

Ta strona została przepisana.

— A tobie się zdawało, że na wiadomość o tem wybuchnę gniewem i będę się awanturował?
— Miałbyś ku temu prawo. Przecie tego rodzaju niewdzięczność może rozgniewać najspokojniejszego człowieka.
— Właściwie martwi mię to, ale do gniewu jeszcze daleko.
— Wnioskuję więc, że przecie... stało się...
— Tak, stało się. Reis effendina odrzucił moje rady i plany, a tylko zezwolił mi łaskawie, bym wziął udział w walce, i to pod warunkiem ślepego posłuszeństwa.
— Posłuszeństwa? ty? — krzyknął Ben Nil, tracąc nagle zimną krew. — Zostań tu, effendi; ja pójdę do niego i powiem mu, co oni wszyscy razem wzięci znaczą wobec ciebie jednego.
— Zostań! — rzekłem, wstrzymując go za ramię; — nie zmienisz niczego, bo nie usłuchają cię, jak mnie nie usłuchali. Okoliczności same nauczą ich rozumu.
— No, ale co ty poczniesz? Czyżbyś naprawdę miał ochotę zniżyć się do rzędu pierwszego-lepszego żołnierza?
— O, nie! Idź na swoją kwaterę i zabierz manatki; wyniesiemy się stąd natychmiast...
Młodzieniec posłuchał w milczeniu i pobiegł. Ja również wróciłem po swoje rzeczy, a w kilka minut później opuściliśmy wieś i zeszli w dół, aby zanocować w lesie, po tamtej stronie jeziora.
Ben Nil nie przemówił już do mnie ani słowa więcej. Miał on bardzo dobre serce i umiał szanować mój żal wewnętrzny, aczkolwiek z twarzy mojej nie mógł wyczytać zbytniej troski i zmartwienia.
I rzeczywiście nie byłem znów tak bardzo zrozpaczony. Przykrość, jaka mię spotkała, nietrudną była do zniesienia. A mimoto spać tej nocy nie mogłem... Ubolewałem nad dolą tych ludzi, których trzeba było opuścić; żałowałem ich bardzo, przekonany, że padną ofiarą Ibn Asla. Długo więc wysilałem mózg nad tem,