Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/84

Ta strona została przepisana.

zresztą na instynkt, który w swych ciągłych podróżach wyrobiłem był w sobie znakomicie. Co najważniejsze jednak, że wiedziałem, w której stronie leży Foguda.
Instynkt pomógł mi istotnie zaraz pierwszego dnia: nie natrafiliśmy na bagna, których się najbardziej obawiałem, lecz szliśmy przez niezmierne lasy tamaryndowe. Drzewa rosły tu niezbyt gęsto, więc grunt był suchy, gałęzie zaś w dostatecznej mierze osłaniały nas przed żarem słonecznym.
Po drodze trafiliśmy na małe, bagniste jezioro, na którem upolowałem kilka ptaków, by je wieczorem upiec na kolacyę. Przed samym zachodem słońca doszliśmy do krańców lasu. Tu zaczynała się wypalona w słońcu prerya, która, jak przypuszczałem, nie powinna była być zbyt rozległą w okolicach, tak silnie nawodnionych bagnami i rzekami. I istotnie przeszliśmy ją, zanim się jeszcze zmierzchło, dotarłszy do drugiego lasu.
Tu rozłożyliśmy się na nocleg, ale nie u samego skraju lasu, aby ogień nie był widoczny z preryi, lecz weszliśmy nieco w głąb. Suchych drew było podostatkiem, rozpaliliśmy więc ognie i zajęliśmy się skrzętnie przyrządzeniem wieczerzy. Jakkolwiek nie posługiwaliśmy się wcale podręcznikiem pani Ćwierczakiewiczowej, kolacya smakowała nam wybornie. Pokładliśmy się następnie spać, ale nie wszyscy naraz: każdy z nas musiał czuwać kolejno przez dwie godziny, a więc pozostawało nam sześć godzin na wypoczynek. Raniutko zjedliśmy resztę pozostałej od wieczerzy... pulardy i poszliśmy dalej.
Niestety, dzień ten nie był tak szczęśliwy, jak poprzedni, natrafiliśmy bowiem znowu na okolicę bagnistą i jakby wymarłą zupełnie. Wprawdzie widziałem tu od czasu do czasu jakiegoś ptaka, ale zastrzelić go było trudno z powodu niezwykłej płochliwości.
Do wieczora nie upolowaliśmy nic, i trzeba było położyć się spać na głodno. Selim wzdychał ustawicznie i zasnął dopiero wówczas, gdy go zapewniłem, że jutro będziemy mieli więcej szczęścia w polowaniu.