Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/85

Ta strona została przepisana.

Obietnicę tę uczyniłem w najlepszej wierze, ale, niestety, dotrzymać jej nie mogłem. Do południa brnęliśmy przez bagna, nie znalazłszy ani drzew owocowych, ani zwierzyny. Z kolei ja teraz wzdychałem, jak wczoraj Selim, i wytężałem wszystkie siły w kierunku zdobycia czegokolwiek do zjedzenia.
Gdybym był nie zwracał uwagi na zrzędzenie nieszczęsnego syna Wschodu, byłbym uniknął wielu nieprzyjemności. Był z niego jednak tęgi żarłok, nudził więc mię i niepokoił co krok. Nadeszło południe, a wedle moich obliczeń powinniśmy byli dostać się do Fogudy jeszcze przed zachodem słońca. Pocieszałem go tem, ale, niestety, otrzymywałem jedną i tę samą odpowiedź: Umieram z głodu!
I Ben Nil był już mocno wyczerpany, bo — rzecz prosta — również nic nie miał w ustach od wczoraj rana, a droga przez bagna była bardzo forsowna i uciążliwa. Wprawdzie dzielny ten chłopiec nie skarżył się wcale, ale właśnie dlatego było mi tem bardziej żal biedaka. Cóż jednak począć w dziewiczym lesie, gdy zwierzyny ani śladu! Doprawdy ogarniała mię rozpacz.
Aż oto, ku miłemu naszemu zdziwieniu, usłyszeliśmy znany mi dobrze głos: „Karnuk, karnuk, karnuk!"
— Będziecie mieli co jeść — rzekłem, — i to niebawem!
— Co? skąd? — zapytał niedowierzająco Selim.
— Słyszeliście w tej chwili głos karnuka, a gdzie on się znajduje, tam niezawodnie być musi i inne ptactwo. Chodźmy naprzód, ale bardzo ostrożnie.
Karnuk jest ptakiem z rodziny żórawi. Głos jego brzmi: „karnuk-nuk-nuk", i stąd pochodzi jego nazwa, przez Arabów nadana. Przypuszczałem, że w pobliżu znajduje się woda stojąca, a więc i ptactwo błotne być tam musi.
I istotnie natrafiliśmy niebawem na wolną przestrzeń między dwoma ścianami lasu, stykającemi się z sobą pod kątem prostym. Na przestrzeni tej znaj-