— Możliwe i to. Chodźmy dalej!
W kilka minut później znaleźliśmy się w niewielkiej odległości od dzikich gęsi i, stanąwszy za krzakiem, wycelowaliśmy broń — Ben Nil w jedną, ja zaś w drugą sztukę. Strzały padły prawie jednocześnie, a były obydwa celne. Końcem lufy przyciągnąłem natychmiast zdobycz do brzegu, a Ben Nil zauważył z widoczną radością:
— No, nareszcie będzie co jeść, i Selim przestanie nas nudzić.
Zabrawszy ptaki, skierowaliśmy się z powrotem naokoło maijeh do miejsca, gdzie czekał Selim. Jakież jednak było nasze zdziwienie, gdy, podszedłszy bliżej, nie znaleźliśmy go tu, Ben Nil ozwał się:
— Mimo przyrzeczenia, nie usiedział drągal i poszedł ku maijeh, by płoszyć nam zdobycz.
Było to zupełnie możliwe i prawdopodobne, wobec czego szukałem śladów, wiodących do maijeh, ale napróżno, — widocznie nie poszedł w tym kierunku. Natomiast uwagę moją zwróciły powyginane gałązki w poblizkich krzakach.
— Poszedł do lasu — zauważyłem, — ale po co? Dziwi mię zresztą, że był o tyle odważny...
Ledwiem wypowiedział te słowa, gdy natychmiast otrzymałem odpowiedź jak najmniej, a raczej wcale nie spodziewaną. Oto z krzaków wybiegło naraz kilku ludzi z podniesionemi kolbami... Chciałem się cofnąć; niestety, było zapóźno. Jedno uderzenie, a rozciągnąłem się jak długi na ziemi, tracąc odrazu przytomność.
Ocknąwszy się po niejakim czasie, spostrzegłem, jak przez mgłę, siedzące obok jakieś postacie. Głowa bolała mię okropnie. Odruchowo chciałem sięgnąć ku niej ręką, niestety jednak uczułem się skrępowanym, jak tyle już razy w życiu. Dziwię się dziś jeszcze, że biedna moja głowa wytrzymała tyle ciosów w ciągu rozmaitych przygód.
— Pies ma oczy otwarte — ozwał się ktoś tuż koło mnie, — a zatem żyje, co mię naprawdę cieszy.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/87
Ta strona została przepisana.