Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Głos ten wydał mi się przytłumionym, jakby pochodził z za ściany; pomimo to stwierdziłem, że nie był mi obcy... Usiłowania atoli moje, aby przypomnieć sobie, gdzie i kiedy go słyszałem, okazały się daremnemi; zmysły wskutek potężnego uderzenia kolbą w głowę miałem w połowie sparaliżowane.
— Gdybyście byli go uśmiercili — brzmiał znowu ten sam głos; — byłaby to niepowetowana szkoda... No, ale na szczęście żyje, i nareszcie będę miał przyjemność sprawić mu taką śmierć, na jaką tyle razy zasłużył; uprzyjemnię mu odpowiednio ostatnie chwile. Zawsze mi się wymykał, ale tym razem niedoczekanie jego!
Teraz dopiero poznałem, kto był autorem tych... czułych słów...
Ibn Asl! W jego to ręce wpadłem tak sromotnie!
Zamknąłem oczy natychmiast, i to nie z trwogi lub grozy, lecz dlatego, by mieć przez pewien czas spokój dla odzyskania równowagi nadwyrężonych zmysłów i zebrania myśli. Niestety, skoro zamknąłem oczy, opanowało mię nanowo ciężkie odrętwienie, czy sen, sam dobrze nie wiem. Zbudziwszy się powtórnie, uczułem jeszcze okropniejszy ból w głowie, ale natomiast wróciła mi pewność siebie i spokój wewnętrzny, jakgdyby się nic szczególnego ze mną nie stało.
Odchyliłem powieki ostrożnie, ażeby, jak przez szpary, rozejrzeć się ukradkiem w sytuacyi. Był jeszcze dzień. Leżałem na skraju lasu, w tem samem miejscu, gdzie mię obezwładniono. Obok mnie z prawej strony leżał na ziemi Ben Nil, z lewej Selim, obaj skrępowani, jak barany. Naprzeciw siedział Ibn Asl, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie oczu; poza nim biwakowali w zbitej grupie biali łowcy niewolników, a w pewnem oddaleniu znajdowali się Djangowie. Jedni z nich odpoczywali w trawie, a inni siodłali woły, z których znaczna liczba przeznaczona była do dźwigania powrozów, kajdanów i jarzem dla niewolników. Narzędzi tych miał Ibn Asl podostatkiem.