Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— Otwórz-no, psie, lepiej parszywe powieki! — krzyknął z wściekłością rabuś niewolników. — Sądzisz, żem ślepy i nie widzę, co robisz?
Nie chcąc dawać mu sposobności do dalszego znieważania mnie, otwarłem oczy i ujrzałem w ręku łotra zamaszysty bykowiec, zrobiony ze skóry hipopotama.
— Allah wysłuchał nareszcie moich modłów — rzekł, uderzając mię bykowcem, — i mam cię, psie jeden, mam, a nie puszczę, aż zdechniesz! Ale zanim zdechniesz, czy wiesz, co cię czeka?
— Wiem — odparłem spokojnie, — wolność!
— Co? drwisz jeszcze? — krzyknął, uderzając mnie poraz drugi tak, że długo potem czułem na ciele bolesną pręgę. — Mówiłem ci już kilkakrotnie, co cię czeka z mej ręki... Niestety, potrafiłeś uciec. Teraz nie łudź się! Na zadatek tych przyjemności obetnę ci powieki, abyś nie mógł pokrzepić się snem i konał powoli, ale długo... o, bardzo długo...
— Zdaje mi się, że ty zginiesz wcześniej, a dusza twoja powędruje na wieczne męki, takie same, jakiemi grozisz mnie w tej chwili.
Odważyłem się na wypowiedzenie tej groźby, bo jakiś tajemny głos wewnętrzny mówił mi, że i tym razem ujdę szczęśliwie z rąk łotra. Wogóle, jak zawsze, tak i teraz nie rozpaczałem, pokładając niepłonną nadzieję w Bogu, a pozatem we własnej bystrości umysłu i sile organizmu. Wiedziałem też doskonale, że łotr nie zechce mię okaleczyć teraz, bo przeszkadzałoby mu to w marszu, a zamiarem jego było maltretowanie mię przez czas dłuższy.
— Psie! — krzyknął rozjuszony, — gdybym tylko jedno powiedział słowo, wiłbyś się teraz w śmiertelnych podrygach. Ale nie mam ku temu ani czasu, ani ochoty. Przedewszystkiem sprawię ci jedno przyjemne widowisko, mianowicie będziesz naocznym świadkiem rozpaczy i nieszczęścia tych, za którymi tak zawzięcie obstajesz. Ich ból będzie twoim bólem... A co do groźby,