Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/91

Ta strona została przepisana.

— Czemuś nie uciekał?
— Uciekał? Przecie ty sam zakazałeś mi ruszać się z miejsca, no, a ja dałem ci słowo, że będę spełniał twoje rozkazy co do joty.
— Ośle kwadratowy! Zrobiłeś szalone głupstwo. Gdybyś był, zobaczywszy zdaleka Ibn Asla, przybiegł ku nam na drugą stronę maijeh, nie my bylibyśmy w jego łapach, ale on byłby był w tej chwili naszym jeńcem.
— Ja, widzisz, możebym uciekał, ale nogi podemną uginały się okropnie... trząsłem się cały...
— Należałoby teraz te twoje nogi poucinać i wrzucić do maijeh... A po jakiego licha wygadałeś się przed nim tak szczegółowo?
— Mógł mi przecie zagrozić śmiercią...
— Jesteś idyota! Jeżeli cię nie wyratuję z tych opałów, to będziesz powieszony, mimo przezacnych twoich zeznań!
— Czy jednak, mój najdroższy effendi, możliwe to jest, abyś mię ocalił?...
— Ja nigdy nie tracę nadziei... Módl się do Allaha, aby...
Zamilkłem, bo właśnie w tej chwili zbliżało się ku nam kilku asakerów, aby nas zabrać w drogę. Ibn Asl wogóle tak się urządził, aby Djangowie nie zetknęli się ze mną, bo się oczywiście obawiał, abym im nie powiedział, że ich szejk przeszedł na naszą stronę.
Kazano mi wstać i włożono na kark tak zwaną szebah. Są to ciężkie drewniane widły, które zakładają niewolnikom na karki, przymocowując z przodu wpoprzek drąg, tak, że uwięziony w ten sposób człowiek znajduje się jak w jarzmie. Dla mnie wyszukano najtęższe z tych narzędzi, lecz widocznie i to nie zadowolniło Ibn Asla, bo kazał mi założyć na ręce kajdany z krótkim łańcuchem. Dwom moim towarzyszom dano tylko szebah na szyję, łańcucha zaś im oszczędzono.