Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Podczas nakładania okowów starałem się przez wyprężenie mięśni pogrubić rękę, czego oba zajmujący się mną draby nie spostrzegli, zakładając mi obrączki o wiele przestronniejsze, niżby były stosowne, gdybym się był nie uciekł do sposobu. To zostawiło mi bodaj iskierkę nadziei uwolnienia się z więzów.
Wyruszyliśmy. Pewna część zdolnych szybkobiegaczy została wysłana naprzód, jako służba wywiadowcza. Za nimi maszerował oddział Djangów, dalej Ibn Asl z białymi asakerami, a na samym końcu reszta Djangów. Przeważna część tych ludzi jechała na wołach. Dwoje jucznych zwierząt dźwigało namiot Ibn Asla.
Do mojej szebah przymocowany był spleciony w kilkoro rzemień, drugim końcem uwiązany do siodła Ibn Asla. W ten sposób zmuszony byłem wlec się za swoim wrogiem, jak dawni brańcy polscy na arkanie za Tatarami w jassyr. Ben Nil i Selim szli tak samo uwiązani do siodeł dwu asakerów.
Byłem przekonany, że skoroby tylko Djangowie dowiedzieli się, jak się ma rzecz cała, z pewnością nie byliby tak usłużni dla obecnego swego przywódcy i dobrzeby się namyślili, co robić, w rezultacie zaś pewnieby nas uwolnili. Postanowiłem tedy przy najbliższej sposobności ostrzec ich przed Ibn Aslem, mimo niebezpieczeństwa, jakie mi w tym wypadku groziło.
Ale jak to uczynić, skoro nie znam ich języka? Zebrałem tedy w pamięci cały, bardzo szczupły niestety, zapas wyrazów i ułożyłem je w odpowiednie zdania, aby przy sposobności zrobić z tego użytek.
Ciągnęliśmy już z godzinę przez otwarty teren, gdy na horyzoncie zamajaczył znowu las, skąd powrócił jeden z wywiadowców z jakąś wiadomością do komendanta Djangów. Ten ostatni zwrócił się natychmiast do Ibn Asla i mówił coś w języku Djangów, którym, jak się okazało, Ibn Asl władał doskonale.
Kiedy Djangczyk wracał do swego oddziału, zawołałem do niego: