Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

to dla nas istną męczarnią. Trzej asakerzy usadowili się koło nas na warcie.
Łowcy niewolników podczas obozowania zachowywali się bardzo cicho. Przywiązano woły do krzaków lub do palików, wbitych w ziemię, przygotowano powrozy, kajdany i łańcuchy, a ognia tym razem Ibn Asl wcale nie rozłożył, z czego się domyśliłem, że napad na biednych, bezbronnych czarnych ma nastąpić wkrótce.
Prażyłem sobie mózg, wysilając się na wymyślenie dla nich jakiegoś sposobu ratunku, a przynajmniej ostrzeżenia ich przed grożącem niebezpieczeństwem. Udać się do wsi oczywiście nie mogłem; ale gdyby choć ostrzec ich, zaalarmowawszy głosem. Na razie postanowiłem w tym celu krzyczeć. Ale w ten sposób postawiłbym na jedną kartę własne życie... Własne życie?... Hm... możeby je poświęcić... Co znaczy śmierć jednego człowieka wobec rzezi setek ludzi? Pytanie tylko, czy przedsięwzięcie moje odniosłoby jaki skutek. A z drugiej strony — czy wolno: mi narażać życie tutaj dla mieszkańców Fogudy, podczas gdy przydać się ono może potem dla Wagundy i oddziału reisa effendiny? i
Była to okropna dla mnie chwila, bo nie wiedziałem, co ostatecznie wybrać, a w dodatku byłem obezwładniony i niezdolny do żadnego czynu.
Niebawem Djangowie wyruszyli naprzód, a w pewnem oddaleniu za nimi biali asakerzy. Na miejscu pozostali tylko trzej nasi dozorcy i kilku innych dla strzeżenia wołów.
Czas naglił do zdecydowania się, co czynić. Gdybym miał wolną bodaj jedną rękę! Niestety, wysiłki w celu uwolnienia się były bezowocne, bo ręce z powodu upału i nacisku żelaza nabrzmiałymi, a raczej spuchły. W kwadrans po odejściu pierwszego oddziału niepokój mój wzrósł do najwyższego stopnia. Nie mogłem już dalej wytrzymać i postanowiłem krzyczeć, — krzyczeć tak głośno, by zagrożeni czarni usłyszeli