Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/95

Ta strona została przepisana.

mię. Przyłożyłem tedy ręce do ust nakształt trąby, nabrałem w pierś powietrza i wydałem z siebie tak przeraźliwy wrzask, że wśród stworzeń leśnych powstał istny popłoch. Powtórzyłem to kilka razy — i zdziwiło mię zachowanie się strażników, którzy ani drgnęli, nie zapobiegając nawet powtórzeniu się mych krzyków.
Po chwili dopiero jeden z nich wybuchnął szyderczym śmiechem:
— Sądziłeś, głupcze, że Ibn Asl nie przewidział tego, co zechcesz uczynić? O, on ciebie zna doskonale i wiedział z góry, że spróbujesz tej sztuki. Aby to zaś uniemożliwić, zostawił cię tutaj. Do wsi będzie conajmniej godzina drogi; krzycz więc, jeżeli ci to sprawia przyjemność, a dodam jeszcze, że to już ostatnia w twojem życiu przyjemność.
Ubodły mię nieco te kpiny, ale też kontent byłem, że krok mój nie pociągnął za sobą przykrych dla mnie następstw. Foguda nie mogła być uratowaną, ale przynajmniej na wszelki wypadek spełniłem obowiązek swój i, mając czyste sumienie, mogłem bodaj trochę się uspokoić, oczywiście jednak nie co do smutnego losu czarnych, którym w tej chwili groziła straszna katastrofa.
Upływały kwadranse.. godziny... Po gwiazdach mogłem wnioskować, że było około jedenastej, gdy w stronie południowej ukazała się na niebie łuna pożarna.
— Hamdulillah! Już! — zauważył jeden z naszych dozorców; — zaczęło się wykurzanie szczurów!
— Spalicie ich? — zapytałem, drżąc z przerażenia.
— Eee! — zaśmiał się, — widocznie nie masz pojęcia o połowie niewolników.
— Nie jestem przecie łowcą...
— W takim razie opowiem ci, jak się to odbywa.
— Milcz! Nie chcę o tem słyszeć!
— Hola! któżto ci dał prawo rozkazywania mnie? Otóż, mimo twego sprzeciwu, nie będę milczał; mówić będę, co mi się podoba, a podoba mi się właśnie