Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/99

Ta strona została przepisana.

uwolni maleństwa od pęt i puści na cztery wiatry. Niestety, złudne to było mniemanie! W tej chwili bowiem Ibn Asl wydał jakiś rozkaz swoim ludziom, którzy, ku przerażeniu memu, dobyli noży... Domyśliłem się, co ma nastąpić; ryknąłem na ten widok tak strasznym głosem, jakiego jeszcze nigdy w życiu pierś moja nie wydała, i zamknąłem oczy. Atoli... uderzenia batem zmusiły mię do ponownego ich otwarcia. Lecz oto... było już po wszystkiem; z gromady dziatwy nie żyło już ani jedno, mordercy zaś obcierali ociekające krwią noże...
Rodzice pomordowanych podczas tej sceny wydawali z siebie głosy nadludzkiej iście rozpaczy, szamocąc się gwałtownie, by uwolnić się ze swych więzów i biec na ratunek niewinnym dzieciom, — a w rezultacie spotkały ich potężne uderzenia szpicrut i batogów, tak, że krew oblewała ich ciała...
Nieszczęśliwi!..
Nieszczęśliwsi jednak byli ci, którzy batogami uspokoić się nie dali... Zakłuto ich wszystkich co do jednego.
Czułem w sobie ból nie do opisania. Drżałem na całem ciele — nie z trwogi, lecz z oburzenia na to niesłychane okrucieństwo. Czyniłem sobie przytem gorzkie wyrzuty. Wszak zdarzała mi się już sposobność zgładzić tego łotra, a ja, naiwny, oszczędzałem go. Jakże mi teraz było żal tej mojej pobłażliwości! Dlaczego nie uśmierciłem draba, który nie powinien był istnieć wśród ludzi? — I przysięgałem teraz w duchu, że przy najbliższej sposobności obejdę się zupełnie inaczej z potwornym mordercą dzieci.
Lecz okrucieństwom nie było jeszcze końca. Oto Ibn Asl rozpoczął z kolei przegląd jeńców dorosłych. Tu również zakłuwano na miejscu wszystkich, uznanych przez niego za niezdatnych. Ścisnąłem zęby, by nie wybuchnąć potokiem przekleństw i złorzeczeń, ale oczy miałem otwarte, jednak nie z obawy przed batem, ale żeby być już do końca świadkiem potwornej rzezi.
Skoro Ibn Asl uporał się z „szlachetną" swoją robotą, przyniesiono łańcuchy, okowy i opisane przeze