Strona:Karol May - W dżunglach Bengalu.djvu/11

Ta strona została przepisana.
— 7 —

— Teraz nie ucieknie — odezwał się sierżant — wkrótce go ujrzymy!
Po upływie pięciu minut słoń dotarł do polany, po której uwijało się stado ujadających psów. U skraju zarośli leżało jedno z tych zwierząt z pogruchotanymi kośćmi.
Gdy słoń pojawił się na polanie, stado z radością rzuciło się ku niemu. Pomoc dodała im odwagi, a gdy sierżant Tolumbu zagrzał je do walki okrzykiem, psy wróciły do zarośli, wśród których ukrywał się podstępny zwierz. Nagle zatrzeszczały gałęzie i tygrys potężnym skokiem znalazł się na polanie.
Był to wspaniały zwierz. Wygiął się w łuk do ponownego skoku, bijąc z wściekłością ogonem w trawę.
— Dziesięć funtów — rzekł spokojnie lord, pod nosząc karabin do oka.
Huknęły dwa strzały i tygrys runął, trafiony w oba oczy.
Z rozwartej paszczy wydarł się krótki, bolesny skowyt, poczem począł drapać szponami ziemię — i skonał.
— Na Sziwę, sahib! — zawołał zdumiony sierżant — nie widziałem nigdy w życiu, by początkujący tak świetnie strzelał!
Europejczyk słuchał tych pochwał z taką samą obojętnością, z jaką przedtem słuchał upomnień. Wyjął portfel, wydobył obiecany banknot, wręczył go swemu towarzyszowi, poczem spytał:
— A teraz?
— Zbliżywszy się do tygrysa zsiądziemy — odparł sierżant, chowając pieniądze.
Mahut skierował słonia w stronę zabitej bestji, a słoń, starodawnym obyczajem, zmiażdżył nogą głowę tygrysa. Indyjscy myśliwi czynią to dla ostrożności,