Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

gi nałożyć niepotrzebnie. Już to samo usposabiało mię względem Kelurów nie najlepiej, pominąwszy oczywiście sprawę główną t. j. kwestję kradzieży koni.
Niebawem ostatni jeźdźcy z oddziału zniknęli, i mogliśmy się już swobodnie poruszać. Zjeżdżając ze wzgórza ku dolinie, mieliśmy drogę utrudnioną, bo piętrzyły się tu odłamy skalne, a gdzie niegdzie trafiliśmy na wielkie kałuże i miejsca bagniste. Wreszcie, z trudem wydostawszy się na suchy grunt, popędziliśmy wzdłuż strumienia ku opuszczonemu przez Kelurów obozowisku.
Halef poszedł napoić w — potoku konie, a ja tymczasem rozglądałem się szczegółowo po obozie w nadziei odkrycia czegokolwiek, coby nam mogło być pomocne w obmyśleniu planu dalszego działania. Niestety, ze swych badań wywnioskowałem tylko tyle, że Kelurowie siedzieli tu nie dłużej nad tydzień. Rzecz prosta — nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Natomiast ważniejszy był szczegół inny. Rozpoznałem, że niektóre z namiotów urządzone były dopiero wczoraj, a więc Kelurowie wczoraj jeszcze nie mieli zamiaru oddalić się stąd tak prędko, bo nie byliby zadawali sobie trudu ustawiania tych szałasów. Dlaczego więc oddalili się tak nagle? Nasunęło mi się na myśl przypuszczenie, iż Akwil przybył do nich prawdopodobnie około wieczora; schwytali go, jak również następnie jego syna Salego, i tym sposobem dowiedzieli się o naszych koniach, stojących w Khoi. Ci jeńcy, ojciec z synem, muszą opłacić dług krwi własnem

103