Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? On sam? Osobiście? Mówiłeś z nim? Kiedy?
— Przed godziną.
— Gdzie?
— Tam, wgórze, koło Muzallah el Amwat.
— Więc kaplica znajduje się stąd niedaleko... Czy Kelurowie rozłożyli się tam obozem?
— Tak.
— A tutaj nie pozostał kto wpobliżu? Czy można mówić swobodnie?
— Niema tu nikogo. Wypędzili mię od siebie batogami i powrócili na miejsce.
Wspomnienie batów otrzeźwiło go do reszty. Padł na ziemię, a ukrywszy twarz w dłoniach, począł płakać. Łzy bywają nieraz balsamem kojącym, jeżeli kto może płakać; pozwoliłem mu zatem wypłakać się dowoli, przywołując tymczasem Halefa, który, uwiązawszy konie, usiadł razem ze mną koło gospodarza. Gdy stary wypłakał się już dostatecznie, podniosłem mu zwieszoną na piersi głowę i rzekłem:
— Samobójstwo jest największą zbrodnią na świecie, gdyż nie można jej nigdy naprawić, ani się przez pokutę z niej oczyścić; a najmniej zaś człowiek ma prawo potępiać swą duszę dla marnych pieniędzy. Zresztą, twoje piastry nie przepadły jeszcze!
— A jakże nie?... Szir Samurek odebrał je od Akwila i nie odda za nic w świecie!
— Musi oddać! Przyrzekam ci, że go zmuszę do tego...

115