Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

— Nie ciesz się zbytnio! — mówił do szeika. — Jeszcześ mnie nie pozbawił życia. Kara Ben Nemzi przybędzie tutaj niezawodnie i uwolni nas z twych rąk szatańskich!
— Jakto? Uwolni śmiertelnych swoich wrogów? — drwił szeik. — Ależ ten pies raczej poprosi mię, abym wam dodał jeszcze męczarni.
— Tego nie uczyni, bo jest prawym chrześcijaninem.
— Każdy chrześcijanin to pies, a każdy pies lubuje się w zapachu krwi. Te psy, co człowieka z Nazireh (Nazaret) nazywają swoim Bogiem, nie pełnią jego przykazania, aby kochać swoich wrogów, i, choć głoszą je na wszystkie strony, jednak, gdzie się tylko zdarzy, okradają się wzajemnie i oszukują, a obcych podbijają i uciskają. Skądżeby zatem mieli lepiej być usposobieni dla swoich śmiertelnych wrogów? Nie łudź się więc, aby ów Kara Ben Nemzi zechciał ująć się za wami!
— Wszystko, coś powiedział, skłamałeś! To prawdziwy chrześcijanin i wielu już swoim wrogom wyświadczał dobrodziejstwa.
— Więc wezwij go, niechaj przybędzie tutaj, a zobaczymy, czy istotnie spełni przykazanie swego fałszywego proroka z Nazireh.
— Tak! Będę go wołał, ale nie wprost, lecz przez Allaha, który wskaże mu drogę w te strony.
— Ja ci użyczę lepszej rady — zaśmiał się Szir Samurek. — Kara Ben Nemzi, jako chrześcijanin, nie może się niczego spodziewać od naszego Allaha. Jeżeli tedy chcesz być wysłuchany, musisz się

119