Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

wrócimy do pojutrzejszego wieczora, ani też żadnej nie otrzymasz od nas wiadomości, to w takim razie będziesz miał pewność, że nie żyjemy!
— Niechaj was Allah od tego ustrzeże! — wtrącił szczerze zatrwożony oberżysta.
— Nie miałem zamiaru przerażać cię — uspokoiłem go. — Ale przecież trzeba być zawsze przygotowanym na wszystko najgorsze, a mimo to, nie tracić nadziei w dobre powodzenie sprawy. Mniejsza zresztą o to... Zanim cośkolwiek nastąpi, czy nie mógłbyś mi udzielić wskazówek co do rozmieszczenia obozu Kelurów?
— Owszem. Zbocza górskie, wśród których potok przepływa, wznoszą się od tego miejsca coraz bardziej stromo, aż wreszcie niedaleko stąd łożysko dzieli się na dwa ramiona, z których prawe wije się w licznych zakrętach i jest coraz węższe, aż wreszcie przechodzi w niewielką polankę, otoczoną z trzech stron gęstym lasem, a z czwartej strony zagrodzoną prawie prostopadle wznoszącą się skałą, z której spada niewielki szellal (wodospad). Stąd widać w górze Muzallah el Amwat, w której mieszkają duchy i w której Akwil ze swoim synem dzisiejszej nocy znaleźć mają śmierć straszliwą. Poza kaplicą, nieco wyżej, jest druga ściana skalna ze zwaliskami, wśród których znajduje się legowisko niedźwiedzi.
— Niedźwiedzi? Więc tam nie jeden tylko niedźwiedź, lecz jest ich więcej?
— O, tak!
— Hm! Przypuszczałem, że w jaskini tej mieszka

127