Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

miejsca, gdzie się dzieliło łożysko potoku. Można było bowiem przypuszczać, iż dalej szeik niezawodnie porozstawiał warty, które mogłyby nam być przeszkodą. Z tego też względu postanowiłem podejść do obozu inną drogą, ku czemu wystarczyły mi wskazówki, udzielone przez gospodarza, oraz przelotne rozejrzenie się wokoło.
Szeik niewątpliwie uważał nasze przybycie za możliwe i przypuszczał, że, w razie gdybyśmy go ścigali, trzymać się będziemy ściśle jego tropów aż do końca. Dlatego najprawdopodobniej skierował całą swą uwagę w tę stronę, nie troszcząc się zresztą o nic więcej.
Domyślając się tego, postanowiliśmy zbliżyć się doń ze strony przeciwnej, a więc z góry. Opuściliśmy zatem łożysko i po godzinnem prawie wspinaniu się po stromych skałach pod górę, dostaliśmy się wreszcie na szczyt, z którego widać było po przeciwnej stronie na tejże samej wysokości słynną chrześcijańską muzallah.
Widok stąd przedstawiał się wspaniały. Przed nami u podnóża skał wielką przestrzeń zajmowało istne morze leśnej zieleni o ciemniejszych lub jaśniejszych plamach, zależnie od rodzaju drzew — iglastych lub liściastych. Na prawo i lewo piętrzyły się fantastyczne wprost skaliste zbocza. Podobnie czarownego widoku nie zdarzyło mi się oglądać ani w Sudetach, ani w Karkonoszach, ani nawet w Alpach czy Pirenejach. Oczywista, nie mam tu na myśli wysokości i wogóle ogromu kształtów górskich, bo góry wokoło muzallah wcale do wy-

130