będzie miał nade mną litości, znajdę ją niezawodnie w krzyżu.
— Który szyici strącili z kaplicy i wrzucili w ogień... Spalił się już i pomóc ci nie może! Ha, ha, ha!
— Ale wiara weń pozostała i moc jego trwa do tej chwili...
Na te słowa zerwał się szeik, jak wściekły, i począł wrzeszczeć:
— Psie parszywy! Przestań szczekać i uporu swego mi nie okazuj! Raczej zapamiętaj sobie, co ci powiem: tam, na górze, stoi Muzallah el Amwat, gdzie wkrótce pożre was zaklęty niedźwiedź. Ty jednak powiadasz, że krzyż was uratuje? Dobrze! Gdyby u wejścia do kaplicy stanął z krzyżem w łapach ów niedźwiedź zaklęty, uwierzyłbym wówczas, iż jakiś tam Kara Ben Nemzi, przyjaciel twój, a właściwie pies chrześcijański, mocen jest wyratować was od śmierci. Słyszałeś? Zdaje mi się, iż skory byłbyś uwierzyć i w to, że się tak stać może?
— Jeżeli Bóg łaskaw i tak zechce, stać się to musi!
Słowa te rozdrażniły szeika do reszty, bo zwrócił się do swoich podwładnych i począł wołać:
— Słuchajcie, wierni! Ten zwarjowany syn psa i suki z plemienia Bebbejów wierzy, że duch zabitego kapłana chrześcijańskiego w postaci niedźwiedzia ukaże się we drzwiach kaplicy z krzyżem w łapach na znak, iż obaj przeklęci jeńcy z pomocą dwakroć przeklętego psa Kara Ben Nem-
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/143
Ta strona została skorygowana.
143