wśród siedmiu rajów! Żałuję teraz, żem wam wogóle pozwolił szczekać i obrażać tem sromotnie uszy moje! Niebawem zapadnie zmrok, a wówczas przekonacie się na sobie, kto z nas miał słuszność! A teraz!...
Tu zwrócił się do swoich ludzi z jakimś rozkazem. Natychmiast powstało około dziesięciu Kelurów, biorąc długie rzemienie i ostro zakończone koły, które powbijali w ziemię we wskazanem przez szeika miejscu. Domyśliłem się, że były to przygotowania do wstępnej operacji nad skazanymi, a mianowicie — wysmarowania ich miodem.
Niewiele już mając czasu, a chcąc jeszcze zbadać miejsce około kaplicy, cofnąłem się ostrożnie wgórę. Powrotna jednak droga okazała się o wiele niebezpieczniejsza, bo natknąłem się na niespodziewaną przeszkodę, i jedynie dzięki niezwykłej przytomności umysłu uszedłem szczęśliwie niebezpieczeństwu.
Wedle opisu gospodarza, dolna polana, znajdująca się poniżej kaplicy, miała być okrągła — w rzeczywistości jednak okazało się, że w jednem miejscu wciskała się ona klinem głęboko w las. Nie wiedząc o tem, omal że nie polazłem niebacznie w to miejsce obozowiska. Pasło się tu około trzydziestu koni, a nieco na uboczu siedziała grupa Kelurów. Spostrzegłem ich, będąc w odległości zaledwie kilkunastu kroków. Natychmiast też rzuciłem się na ziemię, a po dobrej chwili posunąłem się ku nim na czworakach o tyle, iż mogłem dokładnie się rozejrzeć, ukryty za grubym pniem drzewa.
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/146
Ta strona została skorygowana.
146