w zupełności rozumieją. Owóż i ja wytresowałem Riha do tego stopnia, że rozumiał kilkadziesiąt znaków i wyrazów. Do takich należało między innemi słowo „kol“, co znaczy „jedz“. Byłem pewny, że mój wierzchowiec, usłyszawszy ten wyraz, natychmiast mię zrozumie. Jednakże zachodziła obawa, aby siedzący wpobliżu Kelurowie nie usłyszeli obcego głosu. Wybrawszy więc taką chwilę, gdy głośno rozmawiali między sobą, prawdopodobnie o nieśmiertelnym niedźwiedziu, krzyknąłem krótko: „Kol!“. Kelurowie istotnie nie zauważyli tego; natomiast Rih, posiadający wyborny słuch, podniósł głowę i zwrócił ją ku mnie, strzygąc uszyma, przyczem oczy rozwarł szeroko, ścięgna mu się naprężyły, a ogon wzniósł się w piękny łuk u nasady. Wówczas wysunąłem się tak, aby mię zobaczył, i następnie rzuciłem się szybko na ziemię. Inny koń parsknąłby z radości i zarżał; Rih jednak był znakomicie przyuczony i wiedział, jak zachować się w takich razach. Chwilę strzygł uszyma, poczem opuścił głowę i... począł jeść. Cel mój więc został osiągnięty!...
Pozostałem jeszcze z minutę w miejscu, poczem, okrążywszy klin polany, trafiłem niebawem na wygodniejszą ścieżkę, która prowadziła pod górę ku kaplicy. Po pewnym czasie zboczyłem stąd, ażeby uwolnić z ukrycia Halefa.
— Hamdulillah! — zawołał uradowany mały. — Cześć i sława Allahowi, żeś wrócił nareszcie! Brała mię już ochota wykonać to, co zamierzałem jeszcze wczoraj, a mianowicie chciałem pójść i uśmier-
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/148
Ta strona została skorygowana.
148