Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

na kominie ognisko, z którego dym unosił się pod sufit i wychodził powoli otworami okiennemi.
— Wiesz co, effendi? — zagadnął mię nagle. — Czyby się nie dało utworzyć z tych ruchomych ścian osobnego przedziału dla nas? Jak sądzisz?
— Wcale niezła myśl.
— A może i drugi projekt ci się spodoba... Moglibyśmy tu również pomieścić i konie nasze. Byłyby blisko nas i wygodniejby miały, aniżeli tam, wśród gnoju.
— Co takiego? — przerwał gospodarz. — Konie? Tu, w izbie? Allah dał wam widocznie bardzo mądre głowy, jeśli się w nich mogą rodzić podobne pomysły! Ależ to chyba kpiny?... Najpiękniejszą izbę mego domu, chlubę całej wsi i całej okolicy, zamienić mam na stajnię?... To już wyraźne żarty z mojej osoby!... To...
— Zapłacimy — przerwał mu Halef.
— Nie trzeba mi waszych pieniędzy, bo mam ich więcej, niż obaj jesteście warci.
— O, czyżbyś był aż do tego stopnia bogaty?
— No, bogaty... nie, bo pieniądze należą do rządu paszy. Ściągnąłem je jako haradżi (haracz) od mieszkańców tutejszego okręgu; będzie przeszło dziesięć tysięcy piastrów... Pewnie, że nie posiadacie takiej sumy...
— Głupcze! — odburknął Halef. — Jesteśmy bogatsi, niż ten twój pasza, a to, co posiadamy, jest naszą własnością, podczas gdy z pieniędzy, które ty masz u siebie, nie wolno ci wziąć ani piastra.

15