Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

— Ci zbrodniarze postępują z tak wyszukaną złośliwością, że za ich okrucieństwo rzuciłbym ze spokojnem sumieniem, a nawet rozkoszą, ich samych, zamiast Bebbejów, na pastwę niedźwiedzi!
Widzieliśmy następnie, jak zaniesiono do wnętrza kaplicy owe przybory do oświetlenia. Poczyniwszy również pośpiesznie szereg innych przygotowań, banda owych katów skierowała się ku obozowi zpowrotem. Zachowywali się przy tem wszystkiem milcząco, i wytężony nasz słuch nie przyniósł nam nic ciekawego.
Halef, w mniemaniu, że nadszedł wreszcie czas, abym mu opowiedział szczegółowo o rezultacie mojej wyprawy, zapytał:
— Czy mogę już teraz mówić z tobą, kochany sihdi?
— Możesz.
— Domyślasz się zapewne, czego chciałbym od ciebie się dowiedzieć!
— Domyślam się, ale muszę przedewszystkiem porozumieć się z tobą co do niektórych rzeczy. Jak myślisz, czy, oprócz odzyskania naszych koni i pieniędzy gospodarza, nie wartoby ocalić także i Bebbejów?
— O, tak, effendi; musimy to uczynić! Gdybyśmy pozwolili Bebbejom umrzeć w tak straszny sposób, to kto wie, czy i któryś z nas kiedyś nie poczułby we własnem ciele ostrych niedźwiedzich pazurów.
— Usiłując jednak ocalić Bebbejów, tem bar-

152