— Czy to istotnie Emir Kara Ben Nemzi, effendi, który ongi uwolnił od nieprzyjaciół cały szczep Haddedihnów?
— Tak jest! To ten sam nieporównany wojownik, którego dotychczas nie zmógł żaden wróg, i który sam jeden, wpośród ciemnej nocy, wyśledziwszy lwa, zabił go celnym strzałem w oko.
— I za to otrzymał od Mohammeda Emina, szeika Haddedihnów, tego wspaniałego wierzchowca w podarunku?
— Tak jest.
— Czy to właśnie ten rumak znajduje się tutaj za ścianą?
— Ten sam. Ale dlaczego pytasz?
— Bo słyszałem bardzo wiele o tem szlachetnem zwierzęciu i o jego panu.
Po tych słowach położył znowu głowę na rękach, opartych o stół, i w tej pozycji pozostał przez dłuższy czas. Wreszcie podniósł się i powoli, krokami niepewnemi, wyszedł z izby.
W dziesięć minut później weszła do pokoju kobieta, która, jak się domyśliłem, była żoną gospodarza.
— Gość nasz odjechał w tej chwili. Czy wiesz o tem? — spytała żywo męża.
— Jakże mógł odjechać, skoro nie miał konia?
— Pojechał na naszym koniu...
— No, nie obawiaj się... Widocznie miał jakiś pilny interes do załatwienia i powróci wkrótce. Wiem, że ma tu zabawić kilka tygodni. Zresztą, zostawił flintę na stole.
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
17