— Nas uwolnić? — zapytał niedowierzająco. — Czy tylko nie żartujesz, Hadżi Halefie Omarze?
— Że nie żartuję, najlepszem są świadectwem leżące tu cztery skóry niedźwiedzie, padłem wypchane. Zbyt niebezpieczne byłyby to dla nas żarty, abyśmy bez powodu mieli sobie na nie pozwalać.
— Allah l‘ Allah! Czyżbyście istotnie przyszli tutaj do muzallah, aby nas ratować?
— Tak, to było naszym celem.
— A więc sprawiła to jedynie modlitwa do Ukrzyżowanego, i pozostaje nam błagać was teraz, abyście nam winy nasze przebaczyli. Wyrządziliśmy wam krzywdę, dając Kelurom sposobność do ukradzenia koni, godziliśmy na wasze życie, i teraz trudno nam uwierzyć, abyście za wyrządzone zło odpłacić nam mogli dobrocią. Zresztą, nie jesteśmy jeszcze wolni...
— Uwolnimy was, ale pod warunkiem, iż nie postawicie nam potem żądań, z którychbyśmy nie byli zadowoleni!
— Jakich to żądań?
— A no — odrzekł wesoło Halef, skory do dowcipkowania w najgorszej nawet sytuacji, — moglibyście naprzykład zażądać od nas, abyśmy ten miód z was zlizali. Nasz kismet nic nam o tem nie mówi, abyśmy mieli kończyć zaczętą przez niedźwiedzi robotę!
Sali nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Tak on, jak i ojciec jego, mieli tak beznadziejne miny, że postanowiłem uwolnić ich natychmiast z okrop-
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/173
Ta strona została skorygowana.
173