Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

— Nie jestem policjantem z Khoi. To, co zawiniliście wobec mnie, przebaczyłem wam, a rachunki wasze z innymi ludźmi nic mię nie obchodzą, i nie mam prawa czynić nad wami sprawiedliwości. Allah najlepszym jest sędzią... Jesteście wolni i moglibyście już teraz pójść, dokąd się wam podoba. Jednak poproszę was, abyście zostali z nami do rana, bo w razie waszego odejścia doznalibyśmy prawdopodobnie przeszkody w zamierzonem przez nas przedsięwzięciu.
— Emirze, nie powinieneś prosić, lecz rozkazywać nami Serca nasze przepełnione są wdzięcznością dla ciebie, a nienawiść, którą przedtem do ciebie żywiliśmy, rozwiała się jak mgła w słońcu. Żądaj więc, co chcesz, a wszystko uczynimy chętnie.
— Owóż poproszę was jedynie o to, abyście, będąc z nami do rana, zachowywali się jak najspokojniej. Zamierzam bowiem jeszcze dzisiejszej nocy odebrać od Kelurów swoje konie i wziąć szeika ich Szir Samureka do niewoli. Skoro mi się to uda, będziecie mogli odejść.
— Co mówisz, effendi? Zabrać im konie i uprowadzić szeika? Konie, jakkolwiek bardzo trudna i niebezpieczna będzie z nimi sprawa, może ci się uda wydostać. Co się jednak tyczy ujęcia szeika, to wątpię, czy podołasz temu zadaniu.
— Skąd-że to nabrałeś śmiałości mówić w ten sposób do mego effendiego? — oburzył się Halef. — On zawsze dokona tego, co przedsięweźmie, a co inni uważają za niemożliwe. Jeżeli więc sihdi

175