Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Zabraliśmy się raźnie do roboty, gasząc przedewszystkiem światło, ażeby Kelurowie nie spostrzegli naszych cieni. Zniknięcie światła nie powinno ich było zadziwić, bo przecież mógł je zagasić przypadkowo który z niedźwiedzi. Następnie, wywlókłszy zabitą niedźwiedzicę i umieściwszy ją przy pomocy powrozów w stojącej pozycji na stosie kamiennym w wejściowym otworze muzallah, umocowaliśmy jej w łapach przednich wielki krzyż, zrobiony, rozumie się, z tych samych belek, do których przytwierdzeni byli niedawno skazańcy. Trzy młode niedźwiedzie ułożyliśmy następnie na kupę w kącie muzallah i śpiesznie opuściliśmy miejsce, które mogło stać się widownią nietylko śmierci męczeńskiej Bebbejów, ale i naszej, gdyby się nam wyprawa nie powiodła.
Miejsce, gdzie wczoraj podczas mojej wycieczki do Kelurów ukrywał się Halef, uznałem za najodpowiedniejszy punkt schronienia dla Bebbejów, i teraz skierowaliśmy się ku niemu, zachowując całkowitą ostrożność w obawie natknięcia się na Kelurów, którzy wszak mogli jednak wysłać ku ruinom muzallah oddział ludzi celem przekonania się, co było istotną przyczyną zagaśnięcia światła. Na szczęście, nie spotkaliśmy po drodze nikogo.
Przedostawszy się do rzeczonej kryjówki, kazałem Bebbejom położyć się, a Halefowi zabroniłem odzywać się do nich, powierzając mu niby to nadzór nad nimi i zostawiając pod jego opieką karabiny.

183