Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

przestraszona, zbiegła się ze wszystkich kątów na dziedziniec zajazdu.
Należy zaznaczyć, że ten przed paroma jeszcze minutami nietrzeźwy człowiek odzyskał nagle przytomność. Prawdopodobnie więc zdarzyło się jakieś wielkie nieszczęście, pod którego wpływem pijanica otrzeźwiał. I istotnie, ze słów jego dowiedzieliśmy się niebawem przyczyny niezwykłego alarmu: skradziono mu dziesięć tysięcy piastrów. W rozpaczy, nie wiedząc sam, co robi, chwycił bat i począł bić żonę oraz czeladź, posądzając ich o kradzież.
Poskoczyłem ku niemu, a odebrawszy bat, krzyknąłem:
— Zwarjowałeś?! Bijesz własną żonę i czeladź, jakby kto z nich winien był kradzieży!
— A tak! Któreś ukradło z pewnością!...
— A ja cię zapewniam, że się mylisz! Lepiejbyś zrobił, gdybyś samemu sobie kazał wymierzyć z kilkanaście batów!
— Ja?... Sobie?... Za co?!
— Za to, żeś okradł samego siebie, tylko, oczywista, nie własnemi, lecz obcemi rękoma.
— Głupstwa pleciesz! Jakżebym to mógł okraść sam siebie?
— W bardzo prosty sposób: dałeś złodziejowi możność okradzenia cię. Zapewne miałeś piastry dobrze ukryte?
— Tak.
— Czy żona wiedziała, gdzieś je schował?

19