— Nie.
— I nikomu z czeladzi również nie było wiadome to miejsce?
— Nie.
— No, to bardzo lekkomyślny człek z ciebie, bo przy szklance raki jesteś w stanie wygadać wszystko, o co cię tylko kto zapyta...
— Ja się z niczego nie wygadałem...
— Tak? A któż to wobec nas, zupełnie ci obcych ludzi, wspomniał, że ma dziesięć tysięcy piastrów w domu?
— Przecież nie wskazałem wam, gdzie są schowane!
— Nam tego nie powiedziałeś, ale tajemnicę tę wydobył z ciebie prawdopodobnie ktoś inny... może ten, który uciekł stąd na twoim własnym koniu... Czy znasz go?
— Coprawda, nie widziałem go dotąd nigdy w życiu, ale zapewniał mię, że jest bardzo bogatym przedsiębiorcą z Serdacz i że przybył tu na kilka tygodni celem zakupienia galasówek dla jakiegoś kupca z dalekich stron.
— Jesteś łatwowierny aż do głupoty, — odrzekłem — bo czyż obecnie pora na zbiór galasówek?
Nic nie odpowiedział. Poczuwał się widocznie do zarzucanej mu przeze mnie lekkomyślności i głupoty.
— Ale zobacz-no, może gość wrócił już na twoim koniu, jak tego zgóry byłeś pewny? — dodałem.
— Nie, dotychczas go niema...
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
20