Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

Gospodarz pod wpływem nieszczęścia otrzeźwiał wprawdzie, a właściwe odzyskał, władzę w członkach, ale umysł jego był zamroczony jeszcze od tego stopnia, że nie mógł narazie pojąć mego rozumowania. Po dłuższej dopiero chwili zapytał:
— Effendi, przyszła mi do głowy pewna myśl. Koło jamy, z której złodziej wygrzebał pieniądze, leży jakiś nóż... Cóż powiesz na to?
— Obejrzałeś ten nóż?
— Nie.
— Och, człowieku, jakiż z ciebie dureń! Toż złodziej właśnie tym nożem odgrzebywał ziemię, i jeżeli rozpoznasz, do kogo należy nóż, będziesz miał pewność, kto to jest sprawcą kradzieży. Zaprowadź mię tam, niech go obejrzę!
— O nie! Żaden człowiek nie powinien wiedzieć o mojej skrytce. Sam ci przyniosę ten nóż.
Nie miałem nic oczywiście przeciwko temu, choć śmieszny był ze swoją spóźnioną ostrożnością.
Pobiegł po nóż, my zaś weszliśmy do izby, ubawieni naiwnością nieboraka.
Po pewnym czasie przybiegł do nas zziajany, zdala już wykrzykując:
— Masz słuszność, effendi; nóż należy do zbiegłego draba! Przypominam sobie teraz, że pokazywał mi, popijając raki, starą i bardzo kunsztowną robotę perską na rękojeści tego noża. Sere men! — Na moją głowę! Tak, to on ukradł mi pieniądze! O Allah! O proroku! O wszyscy prorocy!... Jestem zgubiony, zrujnowany! A to łotr nad łotrami! Obdarł mię ze skóry i znikł zbrodniarz... i już go pewnie nie zo-

22