Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

dwóch słabych i ułomnych śmiertelników. Czy zaprzeczysz temu?
— Nie wiem, co na to odrzec, effendi...
— Przeciwnie, wiesz dobrze, ale wahasz się i ociągasz z wyznaniem swych myśli! A jednak z tym cudem wiąże się jeszcze drugi, może nawet większy. Sali Ben Akwil i ojciec jego byli waszymi wrogami, a oto teraz siedzą koło was, jako serdeczni przyjaciele, choć nie opłacili wam żądanej ceny krwi. Jeżeli i to byłoby tylko przypadkiem, to wkońcu gotów byłbym i ja uwierzyć, iż cuda nie dzieją się na świecie!
Teraz Szir Samurek zerwał się na równe nogi i wykrzyknął z zapałem:
— Teraz, teraz właśnie trafiłeś najmocniej do mego przekonania, effendi, zwyciężając mię ostatecznie! Jeszcze wczoraj nie byłby przewidział tego, co się przydarzyło, żaden człowiek na świecie. Otóż przyznaję teraz, iż zdarzają się na ziemi cuda i że sprawia je potęga owej miłości, którą głosisz nietylko słowem, ale i czynem. Wszak i dusza moja przeistoczyła się od wczoraj do tego stopnia, że sam siebie nie poznaje. I gdybym cię nie doświadczył dobrze, gdybyś mię czynami swemi nie przekonał o tem naocznie, uważałbym cię za podstępnego misjonarza, który zapomocą obrotnego języka stara się nawrócić moich współwyznawców na wiarę chrześcijańską. Twoje to czyny i dobroć twoja sprawiły, że wierzę ci teraz najzupełniej, i gdy będziesz się z nami rozstawał, poproszę cię, abyś nam pozostawił na pamiątkę dnia dzisiejszego mah

223