Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

dze przepadły i szukać ich — to szukać ziarnka piasku, rzuconego w jezioro.
Pomimo, że głupiec nie miał do mnie zaufania, żal mi go było, tem bardziej, że w danej chwili nie mogłem mu nic poradzić. Ze spokojnem jednak sumieniem człowieka, mającego dobre zamiary, położyłem się za przegrodą i oczekiwałem powrotu gospodarza.
Po upływie godziny posłyszeliśmy parskanie koni na dworze. Halef wyjrzał i, powróciwszy po chwili, rzekł:
— Nasze usługi uznane zostały za zbyteczne, sihdi. Nezanum z gospodarzem i kilkoma innymi ludźmi pojechali na wschód, bo w tym kierunku podobno złodziej umknął. Życzę im wszystkim szczęśliwej podróży... Przypominam sobie, że ziemia jest kulistą bryłą; otóż, chcąc się dowiedzieć, czy ścigający złapali złodzieja, musielibyśmy tu pozostać aż do chwili, gdy powrócą, ale od zachodu, gdy kulę ziemską objadą już naokoło...
Ponieważ nie spodziewaliśmy się dzisiaj powrotu gospodarza, a nie było nic lepszego do roboty, więc urządziliśmy sobie posłania i daliśmy znak koniom, aby się również pokładły. Zwierzęta nasze, doskonale wytresowane, ułożyły się natychmiast; my jednak musieliśmy narazie skwitować ze snu, bo przybył jakiś nowy gość, który, wołając w dziedzińcu na gospodarza dość długo a bez skutku, wpadł do izby z hałasem i wymyślaniem, że niema komu obsłużyć go należycie. Potok słów i złorzeczeń przybysza wysechł dopiero na

24