Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

— I jego również niema w domu.
— Co mię to obchodzi? Musi być w domu, skoro ja go potrzebuję! Obito mię tutaj, i żądam, aby złoczyńcy, którzy się tego dopuścili, byli jak najsurowiej ukarani.
— Któż cię tutaj mógł obić?
— Psy, które sterczą tam, za tą przegrodą. Jesteś gospodynią, więc możesz im rozkazać, aby powyłazili stamtąd.
— Wątpię bardzo, aby mię usłuchali, — rzekła z zakłopotaniem. — Nie należą oni do tego domu; Są to obcy, którzy zamieszkali u nas czasowo tylko.
— Obcy? Tem gorzej! Od kogoś z miejscowych ludzi zniósłbym może tego rodzaju zniewagę, ale od jakichś przybłędów — przenigdy! Co to za jedni?
— Jeden z nich jest emirem z Zachodu, a drugi hadżim. Nazwisko jego jest bardzo długie.
— A niechże sobie będzie jeszcze tysiąc razy dłuższe, to mi wszystko jedno... Łajdacy muszą być przykładnie ukarani! Każdy zwykły śmiertelnik wie, że zniewagę czynną można tylko krwią zmazać; ja zaś, człowiek wyższy ponad szary tłum ludzki, ulubieniec Allaha, potomek proroka i badacz drogi, wiodącej do nieba, tem bardziej muszę mieć za zniewagę zadośćuczynienie. Wywołaj więc natychmiast tych łotrów, abym mógł ich ukarać...
— Poprosić mogę, ale nie wiem, czy się to na co przyda, — rzekła kobieta, zbliżając się do przegrody.

27