Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

miejscu leżymy, i jeżeli to było istotnym powodem jego odwiedzin, mogliśmy się spodziewać w nocy jakiegoś wypadku. Jakby to przeczuwając, rzuciłem mu nawet parę owych znaczących słów, na które jednak, jak się zdawało, nie zwrócił uwagi, lub też ich nie zrozumiał.
Nie chciałem dzielić się swemi przypuszczeniami z Halefem, bo biedak bardziej ode mnie potrzebował wypoczynku, i postanowiłem, nie przeszkadzając mu, czuwać sam do rana. Hadżi leżał bliżej ściany, i dlatego nie groziło mu niebezpieczeństwo w tym stopniu, co mnie.
Niebawem Halef począł chrapać, ja zaś wysunąłem się pocichu z pościeli ku szparze między ruchomemi ścianami. Widziałem stąd dobrze, sam nie mogąc być dojrzanym, dogasające w izbie ognisko, a poniżej kupę trzciny na podpałkę, kilka polan drzewa i legowisko Salego, który, wyciągnąwszy z pod koców ramiona, uniósł właśnie głowę i począł nasłuchiwać, czyśmy już posnęli. To ostatecznie utwierdziło mię w przekonaniu, że drab knuje przeciw nam zbrodnicze jakieś zamiary.
Ogień wkrótce wygasł zupełnie, i w izbie zapanowała ciemność. Od tej chwili mogłem liczyć li tylko na zmysł słuchu, który niezwykle miałem „Wysubtelniony wśród ustawicznych niebezpieczeństw podczas moich podróży.
W podobnych okolicznościach chwile wloką się powolnie, minuty wydają się godzinami. Nie niecierpliwiłem się jednak, czuwając niemal z za-

49