w plecionej ścianie rozjaśniło się za naszą przegrodą tak, że mogłem spostrzec nóż, który wypadł na ziemię z rąk Salego. A więc zamierzał nas porżnąć jak barany.
W tej chwili doprowadzony do wściekłości Kurd szarpnął się, chcąc się wydrzeć z mych objęć, wobec czego zmuszony byłem obezwładnić go na swój sposób; zapoznał się z potężnem uderzeniem pięścią w skroń, dzięki któremu stracił odrazu przytomność. Podjąłem następnie leżący na ziemi nóż, schowałem go za pas i wywlokłem obezwładnionego draba z naszej przegrody przed kominek, gdzie drewna zajęły się już jasnym płomieniem. Tu związaliśmy Salemu ręce i nogi, a podczas tej operacji zagadnął Halef:
— Czy to możliwe, sihdi, ażeby ten człowiek godził na nasze życie, skorośmy byli jego gośćmi? Cośmy mu zawinili?
— Mnie się zdaje, że to jednak Kurd ze szczepu Bebbej!
— Maszallah! Bebbej! Więc miała to być zemsta krwi! A jednak polecał nas opiece Allaha, gdyśmy się kładli na spoczynek?
— Aby nas tem łatwiej podejść. Życzył nam długiego snu i zapewne miał na myśli... sen najdłuższy, bo wieczny...
— Lil ‘an dakno! — Niechaj będzie przeklęta jego broda! Toż ja, kładąc się, ani zamarzyłem o tem, aby zbudzić się na innym świecie!... Ciekaw jestem, w jaki sposób potrafiłeś zapobiec zbrodni?
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/52
Ta strona została skorygowana.
52