Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

Mój mały hadżi pokiwał głową i odparł dopiero po pewnym czasie:
— Masz słuszność, effendi, niestety, masz wielką słuszność... Im większy robak, tem bardziej mi go żal, a skoro jest w postaci ludzkiej, to zapominam wówczas o islamie, o kalifach, o ich nauce, i ty mi przychodzisz na myśl... Ty, którego istotnie chciałem niegdyś nawrócić na islam. Teraz widzę, że jeżeli mi Allah pozwoli nadal być świadkiem twoich czynów i twoim towarzyszem, skończy się na tem, że zawezwę któregoś dnia waszego kapłana, aby mi udzielił ma‘mudija (chrzest)... — Po chwili zaś dodał: — Chodźmy spać. Może nikt nam już nie przeszkodzi, a Sali Ben Akwil nie wróci tu chyba za żadną cenę, bo się dostatecznie przekonał, iż spełnić na nas prawo zemsty krwi trudniej jest nieco, niż zaprosić gościnnie do wspólnej wieczerzy... Jeżeli kiedyś zdoła się wymknąć z rąk anioła śmierci, tak jak uszedł naszej sprawiedliwości, niewątpliwie w nagrodę swoich dobrych chęci dostanie się do siódmego nieba Mahometa. Niechaj Allah ma go w Swojej opiece!

Dorzuciwszy kilka polan do ognia, położyliśmy się, spać, i żywa dusza w domu tym nie wiedziała, że przed chwilą pod dachem jego śmierć zastawiała sidła.

Przeciętny śmiertelnik nie ma pojęcia, z jaką obojętnością przyjmuje się takiego gościa, gdy się

59